Saturday, January 15, 2011

do·mes·tic·i·ty/ˌdōmeˈstisitē/

Dzisiejszy dzień miał być normalnym dniem
z jednym tylko punktem w programie
miałyśmy z dziewczynami z mojego nowego design teamu
iść na polowanie.
Celem miały być potencjalnie interesujące
stare zniszczone meble
które mogłybyśmy
użyć,
zużyć,
przerobić,
dorobić im piękne nowe części
czyli w skrócie
przedłużyć życie tychże niechcianych rupieci.

W celu wykonania tej misji
udałyśmy sie na Deptford market
w południowo - wschodnim Londynie.

Zapowiadało się nijako i było zimno.

Market normalny bez żadnych cudów,
taka typowa londyńska marketoulicowka
ze straganami rozłożonymi równolegle po obu stronach ulicy.

Pomimo początkowego zawodu nijakością
wydarzyła się jednak ciekawa rzecz.
Ze względu na brak godnych uwagi
a w zasadzie praktycznie zupełny brak
pożądanych przez nas mebli
zaczęłyśmy zwracać uwagę na przedmioty/urządzenia
masowo obecne na każdym targu
istnienia których jednak do tej pory
nigdy nie zauważałyśmy.
głód design przygody
( bo nie wiem jak inaczej mogło się to stać )
doprowadził nas do wózków transportowych
!!!!
brzydkie obdrapane metalowe dziwne wąskie długie wysokie
do niczego niepodobne
i jeszcze na dodatek na nierównych kolkach
absolutnie podbiły nasze serca!
zaczęłyśmy na nich siadać we dwie
jeździć do przodu do tylu i w kolko
przeważać się i w ogóle
okazało się ze nie ma na całej kuli ziemskiej
bardziej cudownego przedmiotu.

pojawił się jednak problem
ze wózki
a szczególnie ten jeden
przez nas upatrzony
nie były na sprzedaż.
właściciele nie chcieli się z nimi rozstawać.
na pytanie o cenę podawali jakieś zaporowe sumy
żebyśmy sobie w końcu poszły
i zostawiły ich w spokoju z ich wózkami.

na razie dałyśmy spokój
ale nasze serca i przede wszystkim umysły
zostały z czerwonym wozkiem

w końcu udało nam się jednak znaleźć mały plac
na którym było trochę rożnych
mało powalających
starych mebli
i ogólnie dużo nikomu niepotrzebnych rzeczy.
wygrzebałyśmy jakieś krzesła z ładnymi nogami.
krzesła pudelka
stara ciężką żeliwną wagę
bujany fotel
i laski

laski nas zaintrygowały
szczególnie jedna z lusterkiem
które jak mi potem objaśnił mój boyfriend
służy do podglądania
!!!
ostatecznie kopiłyśmy piec drewnianych lasek
od króla rupiecianego targowiska
który nie obdarzał nasz żadnymi szczególnymi względami cenowymi
niestety

ostatecznie po długich rozważaniach
i kilkakrotnych powrotach do wózków
decydujemy się pojechać na Wimbledon market

goni nas czas
w końcu po całej serii przesiadek z pociągu do pociągu
tam dojeżdżamy
i
błądzimy na piechotę przez ok 20 min
gadamy
rozważamy szalone wizje
udomowienia wózków
i bardziej bezpieczne
wizje transformacji bujanego fotela

okazuje się ze Wimbledon market
do którego prawie już dotarłyśmy na wyciągniecie reki
jest już zamknięty

spanikowane ze nie mamy żadnego przedmiotu
decydujemy się na powrót do Deptford
po bujany fotel

czas goni nas coraz bardziej
wracamy
market jeszcze jest
ale fotela już nie ma
boimy sie ze ktoś go kopił
ale mówią nam ze go już po prostu spakowali
i ze można bedzie go kopić na markecie w środę

łapiemy oddech
myślimy
i decydujemy się na ostatni atak na wózki
idziemy do chłopa już 5 raz
patrzy na nas wilkiem
pytamy go
on na to 40
potem 30
ostatecznie sam jeszcze spuszcza i mamy wózek za 25
a ja łzy w oczach ze wzruszenia
sama nie wiem czym ...
ze chłop w końcu oddal swoje narzędzie pracy
dla sztuki
nawet nie wiedząc o tym
choć coś mu na końcu przebąkiwałam
żeby wiedział gdzie jego wózek jedzie i dlaczego

ogarnia nas super szczęście
cieszymy się jak debile
jedziemy naszym wózkiem dumne szczęśliwe
ludzie na nas patrzą jak na wariatki

ale jest tyle szczęścia
siadamy na wózku pod stacja
juz przeczuwamy ze mamy przesrane
ale ostatecznie nadal cieszymy sie
bawimy gadamy krecimy na wózku
i robimy sobie głupie foty

nadchodzi jednak czas ze trzeba iść
i tu zaczynają się schody
dosłownie i w przenośni
wózek wazy
schodów jest cala masa
łamiemy sobie kręgosłupy
ale jesteśmy twarde
wchodzimy na peron
i okazuje się ze to nie ten...
łamiemy sobie kręgosłupy na maxa
ludzie nam pomagają jak mogą
ale jest ciężko
ja śmieje się już bardzo histerycznie
po trosze ze szczęścia po trosze z rozpaczy
mamy przesiadkę
znów schody
znów pomyłka
znów schody
kręgosłupy mamy już mocno wygięte

ale dobry humor nas nie opuszcza
żałujemy tylko ze nie mamy kamery
bo co to by był za film!!!

robimy dramatyczne piruety w windzie
bo wózek jest za duży
i co chwila przytrzaskują nas zamykające się automatycznie drzwi
jezus maria
znów pomyłka
znów piruety w windzie
no ale jedziemy

teraz przesiadka
nie jesteśmy pewne
wiec pytamy o drogę pracownika stacji na canary wharf
i to jest nasz wielki błąd
!!!
głupi buc
każe nam opuścić stacje
patrzy na nas z pogarda
odgraża się kamerami i karami pieniężnymi

jesteśmy w poważnym kłopocie
do domu daleko
ciemno zimno
głodno
i ciężko
bardzo ciężko
nie wiemy co robić
chowamy się za winda
i knujemy
ale widzimy ze śledzą nas kamery
( one nation under CCTV )
i nic wielkiego nie wyknujemy
a tylko może zapłacimy jeszcze kare

idziemy wiec na pertraktacje
ale jak BUC to BUC
zdania nie zmieni i mówi WON!

jesteśmy podłamane zmęczone i zziębnięte
ogrzewamy się trochę w centrum handlowym
ogarniamy plan
idziemy na piechotę do następnej stacji
i tam się zobaczy
może się uda

tym razem czaimy się z wózkiem za każdym winklem
wypatrujemy niebezpieczeństwa
jak zawodowi mordercy
lub przynajmniej złodzieje

udaje się
jedziemy

na Stratford nadal kryjemy się przed policja
i gdy już myślimy ze wszystko będzie ok
Nadchodza
!!!

na szczęście jednak to fałszywy alarm
policja wcale nas nie ściga
i w końcu dojeżdżam na Hackney W
O. odbiera mnie z dworca
i na mój widok
a w zasadzie na widok wózka
ma przerażona minę

ja próbuje mu wytłumaczyć
sadzam go na wózku naprzeciwko mnie
próbuje go wkręcić/kręcić

O. wiezie mnie do domu na wózku

jestem padnięta na ryj
wózek w domowej atmosferze
pokazuje kolce
nowości i olbrzymiosci

a moje poczucie satysfakcji
ustępuje niepokojowi
ze co jeśli walczyłyśmy tyle
o brzydki nieforemny gigant wózek
którego może nie będzie się dało

UDOMOWIĆ

?

Sunday, January 2, 2011

new year's resolution : noworoczne postanowienie

The time has come and the decision has been taken that for the sake of this blog's intensity i have to start writing something and also i will write it in Polish (but of course if only i'm not very lazy i will translate it to English and maybe if i find some source of mentalsuperpower i will even translate it to French). The problem is that my English instead of being creative is too scared of mistakes. The dark force of those fears influence my ability of being interesting and most of all relaxed and in effect happy young designer. That's why as a new year's resolution i have decided to start writing silly little notes with no fear of grammar, spelling and other dramatic consequences so here i come my little creative blog-space :)

..................................................................................................................................................

No zapadła dzisiaj decyzja na zebraniu mnie ze mną w nowym roku 2011 ( 11 to moja szczęśliwa liczba ) ze chyba trzeba zacząć pisać po polsku TU bo nudy straszne.... a po angielsku to nie ten flow jeszcze a może nigdy a po polsku można pisać bezstresowo i przede wszystkim kolorowo :) no a jak naciągnę trochę żyłkę to może i przetłumaczę na angielski a czasem nawet na francuski. Takie jest postanowienie i zobaczymy co się z tego urodzi.
No i żeby nie było (taka piosenka kiedyś była chyba )
ze mi się to wzięło samej z siebie
to daje linka
do bloga barta pogody :

http://bartpogoda.net/archiwum/?rok=2000&miesiac=9

bo to mnie właśnie ten chłop zachęcił. idzie mu bardzo sprawnie i naturalnie nie ma żadnych spiec ale jest tęczowo bo robi bardzo fajne foty i dużo podróżuje :)